Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy tem bałamut, kobieciarz... czego nie lubię... bo kobieta świętą być powinna dla uczciwego człowieka... Otóż mój Władku... lękam się by cię lekkością swoją nie zaraził.
— Kochany Dziaduniu — odpowiedział Władek — za przestrogę wdzięczen bardzo jestem i zastosuję się do niej o ile się to da uczynić nie uchybiając wujowi... Z drugiej strony zdaje mi się że na mnie podziałać nie łatwo.
Dziadek uśmiechając się ucałował go znowu.
— Dziecko moje kochane — każdemu się tak zdaje, a wszyscy wpływom ulegamy złym i dobrym bezwiednie. Musimy oddychać powietrzem które nas otacza, myślami które się cisną, bronimy się, krztusim i połykamy. Nie trzeba w życiu żadnego kroku lekceważyć sobie — bo najmniejsza rzecz ma częstokroć największe dla przyszłości znaczenie.
O tych aksyomatach starość wie tylko, młodzi je lekceważą i padają ofiarą zuchwalstwa swego.
Zresztą mój Władku, dokończył, ufam że ci się nic złego nie stanie... Bądź mi przyjacielem, miej ufność we mnie, w złym razie nie wstydź się przyznać do błędu i żądać rady... znajdziesz w tej piersi zawsze serce ojca...
Władek pocałował go w rękę rozczulony.