Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brze, choć się dziwnie rozumiały ich dusze i godziły przekonania, przypomniał sobie, że powinien był powracać i wkrótce towarzystwo pożegnał. Piękna Hanna podając mu rękę, spojrzała nań czulej może niż na Władka, bo jakoś poufalej z nim się przez tych kilka godzin poznajomiła — odważyła się szepnąć:
— Jeżeli pan będziesz w Kaliszu, nie mińże dworku professora Beniowskiego.
Siekierka się zaczerwienił mocno, wybełkotał coś niezrozumiałego, przeciwko obyczajowi nowemu pocałował ją w rękę i poleciał.




List Dziadunia doszedł dopiero nazajutrz rano do Krymna. — Dostrzegłszy posłańca, Apollinary którego oku nic w domu nie uchodziło, poszedł zaraz do żony dopytywać o treść jego. Spotkał Justynę w progu pokoju z twarzą rozpromienioną, śpieszącą się z nim podzielić dobrą wiadomością. Spodziewała się że mąż będzie nią zachwycony, ale Szymbor list raz i drugi odczytawszy, brew zmarszczył, usta wykrzywił i oddając go żonie, rzekł zimno: