Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konwulsyjnie za kapelusz odezwała się głośno... ze łkaniem prawie.
— Są to okropne żarty, które tylko tak nieszczęśliwa jak ja istota znosić może...
I załamała ręce.
Szymbor patrzał na nię urągająco.
— Com powiedział nie cofam... dodał... proszę się rozmyślić... a teraz czas jechać... w drogę, miłościwa pani.
Na chwilę chwyciwszy się za głowę Justyna zdawała się nie mieć odwagi do tej podróży, potem jakby jej coś na myśl przyszło... konwulsyjnie pochwyciła szal i wybiegła w ganek...
Szymbor nucąc szedł za nią...
Zarębie państwa Zegrzdów nie wyglądało ani tak pańsko ani może tak smakownie jak Krymno, ale było wdzięczne i podobało się niezmiernym ładem a staraniem z jakiem najmniejszy kątek był wypieszczony.
Folwark zbudowany na kraju lasku przytykał do brzeziny, do której dosadziwszy drzew zrobiono bardzo miły ogród cienisty. Sam dom skromny, wiejski na sposób angielskiego cottagu, bez pretensyi, wygodny, okryty bluszczami i dzikiem winem,