Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa a dwa cztery.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

małe drzewiny pochylały zwiędłe swoje gałązki tu i ówdzie, w tę i drugą stronę, a gościńcem szło kilku Mazurów z fajeczkami w ustach rozmawiając wesoło. Smiały wyraz twarzy i postać nienawykła do pracy nad siły, dawały im jakiś pozór szczęścia, mocno różniący się od ponurej, uwiędłej miny Litewskich włościan.
Dom zajezdny wzniesiony był tuż przy drodze, i powabną powierzchownością nęcił podróżnych. Rząd czystych okien ciągnął się bez