Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z tego przerwania rozmowy nie rad był Rajmund, lecz musiał na tém poprzestać. Przez cały ten dzień matka unikała, aby z nim sam na sam nie pozostać.
Biedna kobieta chodziła stroskana, pobladła, kryjąc się ze łzami, a gdy wieczorem przyszedł stary Gierstut, dla którego tajemnic nie miała, poskarżyła się przed nim na nieszczęście swoje.
Gierstut, który dzieci pańskie niemal jak własne uważał, i był z niemi na stopie poufałej, a Rajmunda mniej faworyzował, oburzył się niezmiernie. Znał on daleko lepiej od pani Marwiczowej historyą Szambelana, Okułowiczowej i panny.
Miał oprócz tego ząb do Kaznaczeja, który go nękał za niedoimki; wydało mu się poczwarném aby syn takiego obywatela, jakim był nieboszczyk Marwicz, miał się żenić z taką wychowanką niepewnego pochodzenia.
Chwycił się za głowę, oniemiał. Weneracya jego dla pamięci nieboszczyka była tak wielką, iż dla jego synów najświetniejsze losy wydawały mu się zawsze za skromne w stosunku do zasług ojca.
Nie powiedział nic oprócz kilku słów pociechy swej pani, którą prosił aby się uspokoiła, ale postanowił w duszy otwarcie się rozmówić z paniczem.
Gdy się wszyscy spać rozeszli, a Rajmund chodził jeszcze po swej izdebce, usłyszał chód