Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Siostry pobiegły przygotować herbatę, matka więcej oczyma niż pytaniami badała syna.
— Nie nawykli do samotności wiejskiej, mówił Rajmund, radzi byli choć mnie mieć.
— A długoż tu zabawią? pytała Marwiczowa.
— Jeszcze to nie postanowiono, rzekł syn. Mają trochę interesów do załatwienia.
Dosyć dowcipnie potém począł malować Rajmund życie na wsi przywykłych do miejskiego i rozpieszczonych panów, zawsze oboje ich starając się malować tak, aby matce dać o nich jak najlepsze wyobrażenie.
— O ile ja z dawniejszych czasów przypominam sobie — odezwała się matka, spojrzawszy po pokoju i przekonywając się że córek w nim nie było, Szambelan, chociaż złej reputacyi nie miał, bo uchodził zawsze za dobrego w gruncie człowieka, ludziom się wydawał płochym.. Pozwalał sobie wiele... z tą drugą żoną młodszą od siebie, zaślubiwszy ją, niedługo podobno żył jak należy.
Tu pani Marwiczowa zniżyła głos jeszcze.
— Przypominam sobie dosyć głośną historyą w Wilnie z jakąś niemką czy szwajcarką, guwernatką, którą miał potém wydać za tutejszego kaznaczeja Okułowicza. Dużo o tém mówiono....
Zupełnie obojętnie wyrzeczonych słów tych kilka, zmięszało Rajmunda i wywołało taki rumieniec na twarz jego, iż gdyby nań była na-