Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

iż pryśnie, byle kto się o uznanie jego nielegalności odezwał.
— A to jakim sposobem? spytał Soter.
— Dawał go obcy ksiądz bez pozwolenia proboszcza, który swojego czasu protestował — rzekł wzdychając Rajmund. Zagłuszyliśmy to i ubili, lecz odezwie się teraz łatwo.
Rekszewski zrobił minę kondolecyjną.
— Jestem zgubiony! powtórzył Rajmund.
Soterowi żal się robiło nie Marwicza, ale młodego Ottona; pomyślał nieco.
— Wiesz pan co — odezwał się ciszej — o.... wybryk żony chodzić mu pewno nie będzie, i przyjmiesz ją nazad do domu, chociażby się trochę skompromitowała.
Rajmund głową to przypuszczenie potwierdził.
— Probuj pan ostatniego środka — ciągnął dalej Soter. Brat pański Kwiryn ma ogrommną przewagę nad Ottonem, którego wychował. Jedź do niego, namów go by jechał, gonił i ratował swego dawnego ucznia. Jeden to człowiek co to uczynić może.
Uderzyła rada pana Rajmunda.
— Mój brat? ale on ma miejsce stałe profesora w Swisłoczy, urlopu mu nie dadzą. Jeżeli się zerwie bez pozwolenia z tej posady, to ją straci. Na podróż z pewnością pieniędzy nie ma — to mniejsza, jabym ich dostarczył, lecz jego wyprawić w pogoń! dokąd? do Włoch, do tej ziemi kla-