Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


Lat siedem upłynęło od ożenienia pana Rajmunda.
Znajdujemy się w pustym, wielkim salonie nad Newą w rannej godzinie, o której ledwie się rozpoczynają interesa, a wizyty wcale jeszcze nie przyjmują.
Salon wygląda przepysznie i lśni się tém wszystkiém, czego od paradnego apartamentu w stolicy wymagać można. Na ścianach wiszą olbrzymie zwierciadła w przepysznie rzeźbionych ramach, przy oknach ciężkie adamaszkowe draperye, którym podobne, stanowią u drzwi portyery. Kandelabry złocone stoją w rogach, stoły okrywają gobelinowe kobierce, podłogę ciepłe, grube dywany. Złoto połyskuje nietylko na gzemsach, ale nawet na krzesełkach naśladujących stare włoskie sprzęty.
Wszystko to razem wzięte jest wspaniałe i pańskie, nie brak nawet pewnego spowszednia-