Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszczął się spór na dobre, choć pani nie byłaby mogła wytłómaczyć, jak chciała kwestyą rozwiązać.
Dowodziła jednak na przekorę mężowi, że Ottonek gdy da słowo, potrafi parę tygodni zachować się przyzwoicie, niechodząc ani do stajni, ani do praczkarni, ani do kredensu i folwarku. W zapale Otton dawał słowo honoru.
Radca ruszywszy ramionami wyszedł.
Proszono na obiad nauczyciela, który się od niego wymówił: posłany Ottonek, znalazł go znowu z głową w dłoniach i oczyma łzawemi. Kellner obojętnie słuchał, jakby go to bynajmniej nie obchodziło.
Panna Lorici zrobiła uwagę, że gdyby była na miejscu Kwiryna, wszystkoby porzuciła i uciekła. Matka stawała w obronie dziecka, a konsyliarz Hirsz siedzący u stołu zżymał się, i poznać nie było podobna na kogo, ani kilku słów szwargotu niemieckiego, którym się rozmówili z Radcą, zrozumieć.
Nad wieczorem Ottonek, który ciągle biegał do Kwiryna, szepnął matce że widział maleńki tłómoczek przygotowany jak do drogi. Doniesiono o tém Radzcy, który rzekł z flegmą, że pilnować każe, a jeśliby się ważył uchodzić, policyi ścigać go poleci.
Kwiryn miał niezmienne postanowienie rzucić wszystko i uciekać. Tymczasem niezmiernie zaję-