Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uciekła, rozstąpiły się drzewa, zarosły chwastem dróżyny, nic nie pozostało, nic — a nowe pokolenie nasze nie poszanuje starca i nie wznowi wspomnienia niczém. Gdyby choć prosty krzyż na tém wzgórzu, gdzie się modlić siadał!
Jedźmy prędzéj! — Oto Swisłocz, którą tak pięknie obmurował Referendarz Tyszkiewicz, którą ożywia szkoła — ale w niéj teraz pusto, bo dzieci wesołe rozbiegły się na odpoczynek do domów, tylko z pochyłych domków, wyglądają tęskne głowy odpoczywających gospodarzy i gospodyń.

Ze Swisłoczy prawdziwie już litewskiemi otoczeni widokami, zbliżamy się do Grodna, nieraz z wierzchołka piasczystéj góry unosząc się nad pięknością krajobrazów. Smutnaż bo, ale dziwnie piękna Litwa ze swemi piaski, ze swemi bryłami kamieni, z czarnemi lasy, które się czarniejsze jeszcze przy płowych wydmach wydają, z chatkami nizkiemi, jodły smukłemi i zielonemi łąki. — Ten kraj wymówniéj niżby kto sądził, tłómaczy wiarę Litwina i dzieje tego kraju![1]. Im bliżéj

  1. Zadziwia nas istotnie, ze niezmierne lasy nasze, któreby Litwie sławę Europejską zjednać powinny, tak