Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

349
DOLA I NIEDOLA.

— I nie dotrzymują co obiecali! dodał cicho.
— Widzieliście ojcze więźnia?
— Tylko z dala... rzekł przeor.
— Piękny mężczyzna? młody? hę?
— I piękny, i młody... ale co mu już dziś z tego! westchnął ksiądz.
— Szlachta się bierze za nim mocno, gotowa i do naszych grzbietów się dobrać — dodał Burczak. — Ja z nią do czynienia mieć nie lubię. Ludziska gwałtowne i zapalczywe nad miarę, a gdy im raz co w czuprynie zaswędzi, ani z nimi gadać! w szable dzwonią, i to u nich ultima ratio... Gdyby chcieli poargumentować...
Dopił lampki wina, i wysunął się po cichu, mocno zadumany.
W koło klasztoru w istocie w uliczkach przechadzali się niecierpliwie przybyli, upatrując sobie miejsc na nocleg i straż; a przybycie ich wielkiego narobiło niepokoju między adherentami kasztelanowéj.
Nie wiedziano jeszcze co ona tam postanowi. Dopiero około północy przybył posłaniec od Platona, oznajmujący, że i on sam o brzasku nadjedzie. Tymczasem noc sobie po cichu płynęła. Przed gospodą Abrahama, gdzie się zbierali ludzie kasztelanowéj, czekał już na prawnika Burczak, ale z miną posępną i stroskaną.
— A co? zawołał wysiadając z kałamaszki mecenas. Co się tu u was święci?
— Nie najlepiéj! rzekł Burczak. Szlachty najechała kupa, i hałas robią straszny; na księży nasiedli, że z klasztoru więzienie zrobili; straże rozstawili dokoła, odgrażają się.
Mecenas ramionami ruszył.