Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

244
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Rozumiesz, iż za nadto interesowany jestem w téj sprawie, nie mogę bezstronnego dać zdania; ale cóż mówią ludzie?
— Różnie różni. Świat jest zawsze rad skandalom... to łakocie.
— Wywołano to zaczepką nieprzyzwoitą, rzekł kasztelan. Musieli się wyzwani bronić jak mogli... Nie trzeba było wilka wywoływać z lasu.
— Najwięcej wszystkich intryguje ta w końcu obietnica — dodał uśmiechając się p. Floryan — owéj książki całéj o... wypadkach już zapomnianych... Miałożby to w istocie przyjść do skutku?
— Dla czegożby nie?
— Więc to nie próżna groźba tylko?
— A na cóżby się ona przydała?
Maluta chodził po pokoju, zaglądając po wszystkich kątach niespokojny.
— Skazałeś się kochany kasztelanie na taką samotność... rzekł w końcu. Tego, jeżeli przyjmiesz moją głupią, ale serdeczną radę, nie pochwalę. Chcąc walczyć potrzeba, czoło nastawić, a nie kryć się w kącie. To zła rachuba i rzecz sama z siebie denerwująca. Ludzie zawsze łacniéj obwiniają tych, których nie widzą, którzy się im nie bronią, słuchają jednéj strony tylko. Łatwiéj ich nakłonić niż się zdaje, ale potrzeba na to popracować.
— Wiem ja to wszystko, rzekł pan Adam, alem jaszcze na sobie wymódz nie potrafił powrócić nieco do tych ludzi, którzy tak łatwo obeszli się i obchodzą bezemnie... Żywéj duszy nie widziałem, nikt się nawet o mnie dowiedzieć nie przyszedł.
— A! przepraszam, przerwał Floryan: komandor sam mi mówił, że tu parę razy kartę wyrzucił.