Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

224
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Gdy ś. p. nieboszczka pisała to — wybełkotał, — nie była przytomna... w chorobie, wiadomo wszystkim, zwaryowała, było delirium...
— Testament — szepnął suchy — jest na miesiąc przed chorobą sporządzony, ale może być antidatowany.
— Tak! oczywiście! antidatowany!
— Tylko że są świadkowie — dodał poradca, chcąc kasztelana wycofać i trącając go łokciem.
Kasztelan rzucił o stół papierem ze złością.
— Testament jest ważny! zakrzyczał burząc się z gniewu pan Adam; jest ważny i święty!... Pójdziemy z nim przed sądy, a gdy go sądy uznają, bo muszą, naówczas ja go sam zedrę, bo nic od was nie chcę, prócz żebym ztąd wyszedł czysty... Nie przyjmę daru żadnego i nie potrzebuję.
To mówiąc wyrzucił na stół naszyjnik brylantowy, spinkę z soliterem jak orzech laskowy i inne kosztowności, wytrząsł pudełko, w którém zostały tylko papiery, zamknął je, odebrał testament i dodał:
— Temi precyozami, panie kasztelanie, rzucając o stół, rzuciłem ci w twarz — policzkuję cię niemi! Słyszysz?
Wszyscy umilkli, rozstąpili się, a Adam z Jermaszką powoli, z powagą, jakiéj nigdy nie miał w dobréj doli, wyszedł z pokoju... Po drodze spoglądający nań ludzie nie śmieli się już, ale truchleli...
— Niech go tam dyabli wezmą tego chłystka! odezwał się z płaczem zdzieciniały kasztelan — ja nic nie chcę! oddajcie mu to, zanieście za nim! To impertynent, grubianin, on mnie będzie prześladował i nękał. Gońcie za nim!
Ale nikt się tego podjąć nie chciał, i gospodarz zapłakany wysunął się do swych pokojów, wyrzucając