Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

311
DOLA I NIEDOLA.

ry coś mruknąwszy pod nosem, ręką tylko machnął, dając do zrozumienia, że jest zajęty i nie ma czasu do tracenia na próżnych ceremoniach, a potém z uśmiechem poszedł do hrabiny.
Ona napróżno patrzała w twarz jego, szukając na niéj śladów wzruszenia... Adam był obojętny, uśmiechnięty, zimny, roztargniony.
Polecono mu, aby jechał wprost do starościca chełmskiego, tam się zatrzymał i oczekiwał na wiadomość od matki.
Odebrawszy przez Baltazara uwiadomienie o blizkiém przybyciu syna, którego przez lat tyle nie widziała, Anna była tak wzruszona, że zmuszona ukrywać się przed mężem, nie potrafiła całkiem zataić swéj radości. Rumieniec wypalony na jéj twarzy, błyszczące oczy, niepokój gorączkowego oczekiwania, nie uszły nawet roztargnionego wejrzenia p. Krzysztofa.
— Co to jest? zapytał jéj jednego ranka: widzę, że mi jejmość coś nie swoja?
— Ja? ale nie, to ci się tak zdaje! odparła kobieta. Nic mi nie jest, wierz mi. Chciałam cię tylko prosić, abyś mi pozwolił w tych dniach pojechać na nabożeństwo do Matki Bozkiéj do Kodnia... Wszak mi tego nie odmówisz?
— Do Kodnia? — rzekł wpatrując się w nią p. Krzysztof; który już coś przeczuwał i na pół się dorozumiewał, — a no, bardzo dobrze... konie ci z bryczką zadysponuję, pojedziesz kiedy ci się podoba.
— Jeszcze o dniu nie dał mi znać ksiądz wikary, odpowiedziała żona; chciałam się pomodlić na pewną intencyę.