Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

167
DOLA I NIEDOLA.

Próżnobyś już kłamała przedemną: ty kochasz znowu, tak jak kochałaś Alfreda... Stasia... Micia...
— Nigdy! nikogo! wybuchnęła porywając się hrabina, — to bluźnierstwo! Tak jak ja kocham dziś, raz w życiu kocha się tylko... wcześniéj, późniéj, ale raz! Tam były to próby gorzkie... to...
— A! więc się przyznajesz?
Hrabina zakryła twarz dłońmi białemi, ręce jéj drgały konwulsyjnie.
— Na Imię Boga! cicho! ostrożnie! odezwała się de Rive: ty się jutro zdradzisz sama, i staniesz celem plotek całego miasta, a w dodatku skarb ten ci wydrą okrutnice.
— Wydrą! zawołała hrabina, odsłaniając twarz nagle; nie! bo nim mi go kto pochwyci, zabiję jego... i siebie.
Gdy to mówiła, tak straszna namiętność gorzała w jéj oczach, że p. de Rive, która to wszystko na pół jeszcze żartem mówiła, przelękła się na prawdę. Wyraz jéj twarzy opamiętał Julię, która pomiarkowawszy, że za daleko zaszła, oprzytomniała nagle, i usiłowała zwrócić rozmowę na inny przedmiot; ale w ustach brakło wyrazów i myśli jéj się plątały.
Dwie przyjaciołki, wśród tysiąca wzajemnych zaklęć i przyrzeczeń dochowania tajemnicy, rozstały się pełne rozczulenia i serdecznych wyrazów.
P. de Rive wsiadła do karety, ruszając ramionami.
— Oszalała biedaczka! rzekła do siebie.
Nie ma straszniejszych pożarów w lasach, niż wtedy gdy wśród jesiennéj posuchy, ogień w nie ręka nieostrożna rzuci: naówczas płomień leci, szerzy się, pożera, niszczy wszystko, dopóki brzeg rzeki, albo go przepaść nie wstrzyma. Na wiosnę żywe soki same gaszą płomienie, walczą przeciwko sile ognia; przed zimą nie