Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

112
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Na Boga Ukrzyżowanego, nie mówcież mi tego zawołał Krzysztof. A toćby mi go już opłakiwać tylko trzeba. Ty człowiecze swobody i lasów, możeszże nie użalać się nad dziecięciem, popchniętém w ten świat, gdzie Pana Boga nie ma?
— O! o! jest On wszędzie, jest i tam, ale siedzi za parawanem, rzekł Dyogenes. — Sroga to szkoła, jamci ją także przeszedł; ale szkoła! Wychodzą i z niéj ludzie, choć ginie dużo jak wszędzie.
P. Krzysztof spuścił głowę.
— Co ma być, stanie się — zawołał; — a ja obowiązków ojca dopełnić muszę.
— Jejmość powraca! krzyknął od okna pan Baltazar.
— A no, cicho, bo ona jeszcze o niczém nie wie.
Dyogenes schylił się do skrzypki i zanócił coś niewyraźnie; milczeli posępni. W tém jejmość zwróciła się od gmachu na folwark, a rozmowa poczęła się znowu,
— Słuchaj stary — rzekł Krzysztof: — mało ludzi mnie pojmie, ale ty zrozumiesz może lepiéj niż inni. Czy bogactwo stanowi szczęście i przeznaczenie człowieka? czy mu się trzeba koniecznie piąć jak chmielowi na tyczkę? czy ma pragnąć wiele i mieć wiele? Mnie się widzi inaczéj i świat i dola nasza. Żyjemy tu wierząc w inne życie, w lepsze, w nieśmiertelne: to świat próby, arena, wśród któréj gotujemy się na losy inne. Co mi przyjdzie z tego, że mnie w cynowéj pochowają trumnie, gdy pod atłasem serce zgniłe pójdzie do niéj? Im większy świat, im szersze horyzonty, tém ciężéj podołać zawodowi, tém więcéj pokus, tém sroższe męczarnie, tém większe duszę oblegają niepewności. Więc w cichym kącie przepopasać życie