Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Profesor łagodnie się uśmiechnął.
— Piękna Angielka — rzekł, dając dowód, iż lepiej swojego ucznia niż przyjaciel jego przenikał — piękna Angielka mogłaby być dla poematu zabójczą!!
Z tryumfem spojrzał Adrjan na przyjaciela, który był i zdumiony tą odpowiedzią, i nierad z niej.
— Muszę przyznać, że nauczyciel i uczeń są w dziwnej harmonji usposobień z sobą, rzekł, zatem zmilczę... Poemat górą — Ale Angielka dziwnie piękna!!





Nad wieczór, wlokąc się powoli, spuścili się nareszcie ku Castellamare, w tej porze roku już dosyć pustego, więc nietrudno było znaleźć w niem pomieszczenie. Druga część wędrówki zbliżyła wszystkich ku sobie, mówiono wiele, a hrabia Marjan przez wzgląd na to, aby się w łaski Adrjana wkupić, wstrzymywał się od ironii, i choć profesor mu nie smakował wcale, starał się i jemu przypodobać.
Adrjan, który chciał się dać lepiej poznać Sieniucie, zawsze go posądzając o to, że wielkości jego nie odgaduje jeszcze, nad obyczaj swój mówił wiele, i dotknął przedmiotu, którego przy obcych unikał zwykle — tłómaczył swój poemat, pomysł jego, budowę i t. p
Sieniuta słuchał z uwagą wielką, lecz zdania swojego nie objawiał. W końcu przejażdżki, w czasie której kilka razy się zatrzymywali i odpoczywali, poeta mówił tak wiele, tak żywo, tak się unosząc i rozgorączkowując, że mu tchu zabrakło, i przybywszy do Castellamare uczuł się znużonym śmiertelnie. Zaledwie dopadłszy pokoju, musiał się położyć.
Marjan i profesor zaopiekowali się nim. Wszy-