Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wstrzymać go niepodobna, czuje się przeznaczonym.. nic go nie wyrwie z tej drogi... Niech się więc spełni, co mu dano jako posłannictwo!..,
Aby go oszczędzić, jest jeden sposób: dopomódz, by prędzej doszedł do celu...
Załamała ręce, oczy miała we łzach. Kapitan popatrzywszy na nią, zamilkł...
— Ty, kochany przyjacielu — dodała wdowa — nie znasz go jak ja, i nie uwierzysz w niego!
Kapitan się zmieszał.
— Jak to? owszem! wierzę! wierzę! — zawołał — ale mi żal jego i pani.
Sędzina łzy ocierała.
— Nie, nie — rzekła — ty go nie znasz, ty nie wiesz jak wielka przyszłość go czeka. Gdybym ja śmiesznem skąpstwem, niedowiarstwem, wahaniem się mojem stanęła mu na drodze, miałabym to sobie do wyrzucenia jak zbrodnię. Zabić człowieka jest zbrodnią, cóż depiero geniusz, co ludzkości ma przyświecać?
Kapitan widząc, że przekonać nie potrafi sędziny, poprzestał na tem, i począł dopytywać o szczegóły tych usług, jakich od niego wymagała.
Wdowa, jak sama cała się poświęcała synowi, tak od przyjaciela żądała śmiało najzupełniejszej ofiary czasu i pracy. Mówiła o tem z naiwnością dziecięcą, jakby prawo do nich miała. Bylecki przyjął to jako naturalne następstwo przyjaźni.
Nazajutrz zaraz zasiąść musiał do papierów, obejrzeć gospodarstwo, przyjmować wszystko co mu zdawano, rozpytywać, notować, gotować się do wzięcia na barki ciężaru, który nań spadał...
Nie opierał się już wcale, a drożyć się wstyd mu było.
Adrjan, który znaczniejszą część dnia spędzał ze swemi książkami, nad stolikiem lub chodząc po okolicy albo leżąc w swoim pokoju na sofie — dokąd nikt bez pozwolenia wchodzić nie miał prawa — przywitał Byleckiego chłodno, wyszeptał coś nakształt