Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki o utrzymanie się przy swem zdaniu nie toczył; milczał wprędce, choć stał przy swojem.
Niemłody już, miał powierzchowność ludzi, co tylko do pewnego kresu zestarzeć mogą. Znano go od lat więcej dziesięciu takim samym zawsze, jakby już zawiędłym na wieki. Ubierał się niezmiennie jednakowo na świątki i piątki, nie chorował nigdy, fantazyj nie miał żadnych. W domu gospodarzył pilno, a całą pociechą jego było pojechać do sędziny, tam kilka godzin przesiedzieć, i pokarmiwszy się jej wejrzeniem, wrócić pod swą samotną strzechę.
Adrjana trochę niecierpliwił ten przyjaciel domu tak bardzo skromny, nie odrosły od ziemi — ale kochał go, bo niepodobna było nie kochać takiego serdecznego człowieka. Jemu tylko wydawał się on pospolitym, prozaicznym, i do geniuszu podnieść się niemającym siły.
Ile razy przyjeżdżał kapitan, Adrjan był zmuszony dla niego zamknąć się w sobie, zniżać i chodzić z nim po ziemi; do niebios, w obłoki podnieść go nie było podobna.
Sędzina, która go lepiej znała; bo był wszystkich jej myśli powiernikiem, starała się nieraz przekonać syna, że za mało go ceni, że sądzi za surowo.
Adrjan się uśmiechał, zostając przy swojem.
Gdy doktor zawyrokował, że podróż za granicę była potrzebna, biednej matce przyjaciel na myśl przyszedł, jako jedyny człowiek mogący ją wybawić od troski, zabezpieczyć od strat, dać spokój na tę podróż, o którą z przerażeniem kłopotała się. Posłano po kapitana, który przybył niezwłocznie. W dwóch słowach sędzina, patrząc mu w oczy błagająco, opowiedziała drżącym głosem w jakiem była położeniu, i nie dając mu się odezwać, chwyciła go za ręce, wołając:
— Przyjacielu, na ciebie rachuję! ty nas nie opuścisz! nie odmówisz mi!
Kapitan milczał spuściwszy głowę.
— Oddam ci wszystko, rób co chcesz z majątkiem.