Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się za żoną, próżne były jéj zaklęcia, odpowiedzi, płacz; — myśl niewierności nadto głęboko utkwiła w jego sercu, nadto był obrażony, aby się dał przekonać. Śmiał się szydersko, odpychał żonę, klął siebie, ją i losy, gryzł ręce, targał włosy, złorzeczył, szalał.
— O, żony, kobiéty, wołał — dzieci moje biedne! Matka wasza spodlona! Resztę kończył w myśli i jęku, bo usta jego nie mogły poburzonéj wystarczyć głowie i sercu.
Po długim, okropnym kwadransie kłótni i narzekań, odstąpił mąż od drzwiczek powozu i oddalił się szybko. Żona wyskoczyła za nim.
— Hilary! zlituj się, miéj rozum, na wszystko cię zaklinam! Ty niewiesz jak niesprawiedliwie, jak okropnie mnie dręczysz. Zaklinam cię, na twoje przywiązanie do małego Jasia naszego — na naszą miłość, na Boga!
On ją odepchnął ze wzgardą —
— Precz, zawołał, precz, nie wspominaj splamionemi usty, splamioném sercem naszego czystego szczęścia — Tyś nie moja, nieznam ciebie — nie chcę cię znać!
Siadał na koń, dysząc okropnie, łzy lały mu się po twarzy, gniew wrzał w sercu, drżał cały.