Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przez szczególniéjszy heroizm, nie sam uciekł, ale i Ruzię ocalił. Tak się bowiem przyczepiła do niego z wielkiego przestrachu, że ją za sobą pociągnąć musiał. Został tylko Adolf z Julją, widząc niebezpieczeństwo, porwał ją i chciał w las unosić. Ciężar jednak nadspodziewanie wielki, nie dozwolił mu tym sposobem zachować od ukąszeń wściekłego stworzenia, panny filozofki. Julja wyrwała mu się, pochwyciła go za rękę, i jak strzała puściła się z nim w najgęstsze leszczynowe zarośla.
Ledwie umknęli z drogi, jeszcze w uszach ich tętnił głos okropny — Pies, pies wściekły! gdy źwierze to, spokojnie przebiegło drogą i mogli byli powracać do domu, ale przelęknieni darli się bez pamięci daléj, drogiego chroniąc życia. Sędzia zrzucił szlafrok aby mu nie zawadzał, Notarjusz popychał go, wyprzedzał, sapał i klął, pogubiwszy co miał tylko takiego, iż się zgubić dało, Djonizy wlazł na sosnę, Ruzia i Alexy ledwie żywi dyszeli pod krzakiem pochowawszy głowy jak strusie. Julja i Adolf zabiegli w gąszcz niedostępną i usiedli pod brzozą — Ona blada, zmęczona, przestraszona, spiérała głowę na jego ramieniu, on patrzał na nią,