Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słać po xięży i spokojniéjszy myślał o wyjeździe.
Nic go już tutaj prócz wspomnień, nie zatrzymywało. Poszedł potém zbudzić małego brata i poprowadził go do ciała ojca. Mały Jaś z podziwieniem i trwogą patrzał na trupa, zimnego, bez ruchu, leżącego z założonemi rękoma na tapczanie zasłanym kilimkiem, obstawionym na prędce świécami; potém cicho, jakby się lękał przerwać sen wieczny ojca, spytał Adolfa.
— Czy papa już nie wstanie?
— Nie! odpowiedział Adolf, nigdy! pomódl się Jasiu, pocałuj go w rękę, pożegnaj na zawsze, my go już nigdy nie zobaczym.
— Nigdy! powtórzyło dziécię jakby ten wyraz w głowie się jego pomieścić nie mógł — Nigdy! — Jaś z bojaźnią przystąpił do martwego ojca, zdawało mu się że co chwila poruszyć się musi i wstanie. Dał się nareście przekonać, prędko pocałował go w rękę, odskoczył prędzéj jeszcze, potém ukląkł i niespokojném okiem poglądając na trupa, zmówił Wieczne odpocznienie i wyszedł oglądając się bojaźliwie.
Gdy się to dzieje słońce weszło świetne, we-