mność... — Jakby echem, powtórzył się krzyk ten drugim głosem stojącéj obok postaci, która ze śmiechem okrutnym rzuciła się ku leżącemu na ziemię.
W ciemności, machinalnie ręka napastnika szukała gardła leżącéj na ziemi ofiary, drżąca suwała się po głowie i palcami ucisnęła szyję... Milczenie Skórskiego i martwość leżącego na ziemi ciała, wstrzymała nagle zabójcę. Ciemno było wśród zarośli dokoła. Napastnik ukląkł przy leżącym, pochylił się, przyłożył ucho do ust jego, z których tylko chrapliwy oddech go doszedł, i wstrzymał się od łatwego dobicia. Jeszcze raz starał się dosłyszéć oddychanie, ręką powiódł po głowie... z któréj ciepła krew się sączyła... Uczuwszy ją na dłoni... wstał nagle wstrząsając ze wstrętem, jakby chciał pozbyć się jéj co prędzéj.
Z sukni począł szybko dobywać coś, aby ogień i światło zrobić — ale wśród powyrzucanych szmat nie znalazły się zapałki. W téj chwili głosy powracających z targu ludzi słyszéć się dały niedaleko. Napastnik zawołał:
— Bywaj! bywaj tu! trup leży! trup!!
Przestraszeni wieśniacy zrazu umilkli, krzyk się powtórzył; śmielszych dwu przedarło się przez krzaki, ale nic dojrzéć nie mogli. Jeden z nich dopiéro o krok przypadłszy do stojącego widma — zawołał:
— A to Cześnikówna...
— Ja sama... Róża — Różyczka! do usług! — odpowiedziała kobiéta jakimś głosem pomięszanym... A no tu leży trup! trup!.. a z głowy mu płynie czerwona krew, krew... Ognia zróbcie, ognia... Trzeba go dobić, żeby się biédaczysko nie męczyło...
Wieśniacy dojrzeli leżącego z głową o pień rozbitą Skórskiego. Jeden pochyliwszy się, krzyknął poznawszy go...
— A to Skórski z Brończéj? cóż mu się stało?..
— Hę? — odparła zimno kobiéta, ocierając wciąż rękę o trawę — jechał sobie na koniku pan, pan... a po ciemku jechać niebezpieczno... konik bryknął, panicz spadł i stłókł sobie główkę... Oj biédota!....
I śmiała się dziko.
Wieśniacy tymczasem co prędzéj ogień niecić starali się, i jednemu z nich nakoniec się udało zapalić kupkę suchych gałęzi, i przeszłorocznych liści.
Płomyk wybijający się z gęstego dymu, który powlókł się ku leżącemu na ziemi, oświecił dziwną tę scenę nocną. Pod omszonym pniem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/35
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.