Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwnie iskrzące pozostały. Było coś dzikiego, niemiłego prawie w tém obliczu dumném, nie rozjaśnioném żadnym promykiem nadziei — milczącém i wiekuistą napiętnowaném tęsknotą...
— Kto to jest? proszę cię, — matka z córką! kto taki, mój radco? zapytał z natarczywością niezmierną młodzieniec w białych rękawiczkach.
— A! a! wiele by mówić! daj mi pokój.
— Ale radco kochany...
— Po kolacyi — głodny nie mam werwy w opowiadaniu — rzekł radca — cierpliwości... po kolacyi powiem.
Wkrótce po ukazaniu się tych pań, wystąpiła w piérwszéj parze polskiego jakaś prezesowa z jakimś księciem, w drugiéj gospodyni z jakimś radcą i wieczór został inaugurowany.
Panienka w białéj sukience zwracała ciągle oczy, a tancerzom prezentowanym sobie co chwila, opędzić się nie mogła; tańcowała lekko jak motylek, wdzięcznie, wesoło, z taką młodzieńczą fantazyą, iż starzy dawali sobie deptać po nogach, byle się na nią popatrzéć.
W tańcu rękawiczki wszystkie popękały, wiele trzewików zostało zmienionych, ochota była niezmierna. Młodzieniec uwijający się z talerzem, złapał nareszcie radcę przy małym wygodnym stoliczku posilającego się razem upakowanym kotletem, pieczystem, kompotem i tortem. Praktyczny radca wyrzekł się form dla istoty, zdobył sobie zawczasu co mu było potrzeba i z obawą tylko patrzył, by kto nie przysunął się do podziału butelki czerwonego wina, którą z wielką pracą potrafił dla siebie ocalić. Młodzieniec z talerzem przysiadł się do niego.
— Panie radco, moja historya?
— Jem teraz, to jest zajęcie ważne, walka o byt... nie mogę mówić i jeść razem...
— Ale zlituj się.
— Powinieneś był do téj pory historyi się dowiedziéć — rzekł radca — a mnie od nich uwolnić.
— Z pełném zaufaniem, czekałem na spełnienie obietnicy...
— O cóż ci idzie?
— Kto są te panie?
— A no, przecież tyle powinieneś wiedziéć, wdowa po generale Hochwarth i jéj...
— Tu radca chrząknął głośno.