Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Teresa gwałtownie zatrzasnęła drzwi. Z namarszczoną brwią usiadła w krześle, trzęsąc się z gniéwu, założyła ręce na piersi — milczała.
Mężczyzna walczył z sobą długo.
— Pani masz słuszność, rzekł ponuro — uznaję to — ale ja mam prawo do dziecka...
— Prawo? jakie? zrzekłeś się go na rzecz szpitala. Gdybym ja nie wzięła dzieciny, dziśby ona może zamiatała ulice; czyż wiém jakiby ją los mógł czekać?
— Nigdy w świécie jéj nie dam... kocham ją... to dosyć. Dla was to obca istota, dla mnie córka... i jabym ją dać miała... Nigdy! nigdy! Chcesz pan, pozywaj mnie do sądu, pójdę się bronić sama, a jeśli w piersiach sędziów znajdę serce, wygram sprawę moję — jak Bóg na niebie.
— Ja pozywać nie mogę — odezwał się nieznajomy — ja jestem sam... pod wyrokiem, — ja muszę uciekać z kraju.
Panna Teresa zmarszczyła czoło.
— I śmiesz na podział tego nieszczęśliwego losu dopominać się dziecka! A, to prawdziwe serce ojcowskie. Zapewne, wziąłbyś ją waćpan jako sługę... a — już — mówić nie mogę.
— Pani, przerwał czerwieniąc się nieznajomy... pani jesteś nielitościwą.
— Ja się bronię... ja własności méj bronić będę do ostatniego...
Głosu jéj brakło.
— Kto waćpan jesteś? zapytała.
— Jestem nieszczęśliwy, rzekł cicho, tego dosyć.
— Nie — bo nieszczęście musi być skutkiem winy. Pocóżbyś się ukrywać musiał i uchodzić...
Gość spuścił oczy... zabrakło mu słów, głowę pochylił, zamyślił się. Siedział tak jakby zapomniawszy gdzie jest i kogo ma przed sobą. To zdrętwienie przejęło jakąś obawą artystkę.
— Czy to dziecię waszém jest czy nie, zawołała, to wielkie pytanie Często po kilkoro podrzutków jednego dnia i godziny się znajduje w kolébce.
— Tego dnia — zawołał prędko mężczyzna, było tylko to jedno.. Świadczą regestra szpitalne.
I znowu siedział zamyślony...
— Panna Teresa zniecierpliwiona do najwyższego stopnia, poczę-