Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co wy robicie... zawołało.
Srébrny głosek dziecka przejął ją strachem, drgnęła i krzyknęła...
— Co ty tu robisz, dziecko — zawołała wybuchając łkaniem. Po coś tu przyszła patrzéć na nieszczęśliwą... W twoim wieku tyś znać niepowinna że są takie dole na świecie i takie jak ja istoty... Idź — dziecko moje, uciekaj ztąd... zostaw mnie. Bóg z tobą... idź.
Z rękami obiema wyciągniętemi zdawała się ją odpychać. Dziecię patrzyło ciekawie, przelękłe nieco, lecz że mu wstrzymać ją kazano.
— Nie pójdę ztąd — rzekła Lizka — musicie się uspokoić, zostać... bo ja was nie puszczę. Doprawdy was nie puszczę... Ja wiém co was może uspokoić... Zmówimy litanią razem... Prawda?...
Róża się wstrzęsła...
— Niegodne w téj chwili usta moje i serce z tobą razem się modlić. Idź dziecię moje... Mnie nic wstrzymać nie może, mnie ciągnie przeznaczenie, mnie woła głos, którego słuchać nawykłam...
Dziecko się zamyśliło.
— Ale nie — ozwała się zbliżając zwolna do biednéj obłąkanéj i przemagając wstręt a obawę — żadnego głosu niéma... nic nie ciągnie... potrzeba się pomodlić, usiąć spokojnie... Ja tu przy was na stołeczku siądę... nie dam wam o smutnych rzeczach myśléć i tak to przejdzie.
Słuchając szczebiotania tego, pod urokiem jego stała obłąkana łagodniejąc i napawając się mową dziecięcą.
Zdawało się nawet że ulegnie... Posłuszna, zaprzestała zrzucać suknie, okryła się, usiadła. Szczęśliwa ze swego tryumfu Lizka wzięła stołeczek, przysunęła się ku niéj i patrząc jéj w oczy ciągle swe rady powtarzała.
— Tak to dobrze, ja was będę kochała i mama i piękna ciocia generałowa... Tylko nie trzeba tak smutnie wykrzykiwać... bo może to bolić i mamę i ciocię... Żebyście wiedzieli jak desperują...
— Moje dziecko, z uśmiechem rzekła przychodząc do siebie i płacząc razem Róża — po cóż ja tu komu? Wszyscy boicie się mnie, waryatki — ja sama siebie się lękam... Na co ja komu potrzebna? Zawadą jestem i ciężarem...
— Otoż nie, kiedy pani grzeczna, to panią jak mnie, wszyscy kochają, i ja — bardzo.
Róża chciała się schylić by ją pocałować; myśl ta że w dziecku wstręt obudzić może, wstrzymała ją — płakała po cichu, ze łzami tro-