Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czać ją musiały. Z ust to się głośniejsza, schrypła odzywała piosenka, to mruczenie i śmiéch wesoły. Ludzie patrzyli i poklaskiwali nielitościwie. Dzieci się urągały biednéj kobiecie. Poważniejsi tylko, z wlepionym w nią wzrokiem, zdawali się chciéć odgadywać straszny dramat jakiś, którego te skoki były zakończeniem.
Nagle kobieta obudzona wrzawą, obejrzała się; oczy jéj dopiéro teraz zdawały się rozpatrywać w tłumie, którego była urągowiskiem. Zarumieniła się bardziéj jeszcze... ręce opuściły suknię... podniosła je do góry i wzięła się jedną w bok, drugą poprawiając upadające na czoło kwiaty łotoci.
— Łotry! chamy! zbóje! hę! czego się śmiejecie? czego? Co to mi tańcować nie wolno? Przeciem szlachcianka i cześnikówna... Żydzie! Judaszu! wódki!..
Poczęła szukać po kieszeniach wywracając je... Wypadła biała dwuzłotówka, nogą potrąciła ją dojącego chłopaka.
— Podaj kwartę! słyszysz...
Żydek się schylił, podniósł pieniądz, a starszy podał mu przez głowy stojących wódkę i kieliszek.
Czarkę pełną poniosła do ust kobieta, wypiła ją duszkiem i splunęła...
— Resztę częstuj... niech znają cześnikównę... Hopsa sa! hopsa sa!..
I poczęła znowu, zwijając się i przeginając, swój taniec, w którym jakieś ślady umiejętności i wdzięku dostrzedz jeszcze było można.
Żydek bliższych częstował, ale oprócz ostatniéj hołoty, nikt wódki téj pić nie chciał.
Kobiéta zaczęła śpiewać coraz głośniéj, kręcić się coraz szybciéj, szał ją opanował jakiś, łachmany rozwiane szeroko zwijały się z nią razem, nareszcie zdyszana padła na ziemię. Szczęściem, że kupka słomy leżała tam, gdzie głową trafiła. Porwała się prędko i usiadła. Rozsypane kwiaty zdawały się ją najwięcéj zajmować; zbierała je skrzętnie i drżącą ręką wkładała znowu w rozczochrane włosy. Twarz jéj przybrała wyraz smętny i dumny.
Podparła się na jednym ręku i pocichu zaczęła nucić:

Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły...

Głos z początku silniejszy zamierał na ustach, powtórzyła razy kilka:
— Filon mój miły, — i powieki kleić się jéj zaczęły... Usypiała.
Tłum stał milczący, z szyderstwa przeszedłszy w zadumę. Cicho