Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to wątrobie, która za to jedno do muzeum się kwalifikowała.
Alfred był zimno zły, ale nauczony wytrzymywać przyzwoicie afronty doznane, udawał niedobrze wesołego, uśmiechał się i mówił o czym innym.
Roman, który miał zaszczyt być mu znany, a dobijał się honoru spoufalenia, zbliżył się, niedobrze świadomy okoliczności wszystkich, niezręcznie chwaląc przed nim Lenorę.
Hrabia ogłuchł zupełnie.
— Proszę hrabiego, my tu zakłady robimy o pochodzenie panny Zary. Czybyś hrabia nie mógł rozwiązać zagadki i objaśnić nas?
Alfred piorunująco popatrzył na pytającego i rzekł szydersko:
— Zdaje mi się, że Pan Bóg jeden wie słowo tej zagadki.
— Cudnie piękna! — wołano zewsząd.
— Ale jakże gra Chopina!
Rozumie się, że umiejętna gosposia chórem pochwał kierowała tak, by żadna z nich dla uszów hrabiny i jej syna stracona nie była.
Mama i on byliby natychmiast mieli się do odwrotu, przyzwoitość wszakże placu nieprzyjacielowi oddać nie pozwalała. Skinieniem ręki tak tłuściuchnej, że skinienie wydawało się, z dala patrzącym, groźbą podniesionego kułaka, hrabina powołała syna; ten schylił się jej do ucha, a ona szepnęła mu:
Nous restons aussi longtemps que possible.
Alfred zrozumiał to.
W istocie postanowienie było rozpaczliwe, gdyż hrabina miała do wycierpienia tyle, iż nazajutrz prawie myślano o krwi puszczeniu, ale honor wychodzić nie dozwalał. Trzeba było wśród saloniku niezbyt wielkiego, wśród osób w większej części będących