Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła tego mnóstwo... i jeszcze niekontenta! I jeszcze się krzywi!
— Pani hrabina daruje — odezwał się konsyliarz — a ten legat, który jej uczyniła nieboszczka?
— Ale to była fikcja! Wojewodzina w ostatnich chwilach była słabomyślna, sama nie wiedziała, co robiła! Proszę cię... podrzutkowi jakiemuś dwakroć sto tysięcy! Żebym ci dała pojęcie, jak już nieboszczka dziwaczyła, to ci powiem, że chciała mego Alfredka żenić z nią! A jednak, aby jej dać spokojnie umrzeć biedaczce i na tośmy niby zezwolili! Jużcić nie idzie zatem, aby Alfred się z wychrzcianką jakąś czy Cyganką żenił i żebym ja jej dała te dwakroć. Ona sama dobrze zrozumiała, że do tego nie ma najmniejszego prawa, kiedy się zaraz zrzekła.
— Przepraszam — łagodnie znów szepnął doktór — znając mało ten skład okoliczności, ja niedobrze to zapewne rozumiem. Więc ten sam testament, którym wojewodzina pani dobrodziejce zapisała majątek, jest ważny, a ten legat...
— Ale kochany konsyliarzu, jak prawdziwie nie chcesz wniknąć w istotę rzeczy. Zapisać siostrze majątek miała prawo i obowiązek, ale czynić podrzutkowi legatu... takiego nigdy w świecie.
— Ach! — rzekł doktór niby zupełnie przekonany.
— I prosiłabym cię jeszcze, kochany konsyliarzu — dorzuciła — namów ją, niech sobie stąd jedzie. Tu ją wszyscy znali przy wojewodzinie na właściwym stanowisku. Chodziła w tyftykowych szalach! Po cóż teraz narażać siebie na nieprzyjemność, mnie i nas na złe języki. Mówią, że na złość chodzi z dzbankiem sama po wodę... komedie!
— O tym już z nią mówiłem — rzekł doktór — ale gdzież się podzieje?
— Gdzie chce! Ktoś to tam weźmie za guwernant-