Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie winnam nic, wszystko zmarłej mej świętej opiekunce... z wami nic mnie nie wiąże i nie chcę, by mnie cokolwiek łączyło. Otrząsłam proch z nóg mych, rzucając dom, który się stał waszym.
— Za cóż te gniewy? Za co? — podchwycił Alfred — czy za zawiedzione nadzieje, którymi ja nigdy pani nie karmiłem! Dla osłodzenia cioci ostatnich chwil musiałem potakiwać, nigdy nic nie przyrzekając.
Wielkim dzikim śmiechem otwarły się usta Lenory i ręce, uderzając je o siebie, załamała.
— Jak to? Pan myślisz, pan posądzasz mnie, że jam kiedykolwiek na jedną sekundę, na chwileczkę dała się uwieść tej komedii, że ja jej nie rozumiałam? A to wyborne? Pan nie wiesz, że miałabym się za najnieszczęśliwszą istotę na ziemi, gdyby mnie był los do was przykuł. Raczej śmierć! Jam także dla tej nieszczęśliwej opiekunki, dobrodziejki mej, tego anioła, musiała się skłonić do posłuszeństwa pozornego jej woli, aby o los mój spokojna usnęła. Stamtąd, z niebios, widzi ona moją ofiarę... spełnioną z rezygnacją mimo całego wstrętu mego do fałszu, którym ja także karmić ją musiałam. I pan pomyśleć mogłeś, że ja! — rozśmiała się dziko.
Pan Alfred obrażony stał kręcąc kapeluszem.
— Na miłość Boga, ja do was, panie Alfredzie, najmniejszego nie mam żalu. Waszą grę od pierwszej chwili widziałam jasno, rozumiałam doskonale i pomagałam jej dla spokoju staruszki.
— Przypuszczam, że tak było, jak pani mówisz — odparł sucho Alfred — za cóż gniewy? dąsania.
— Ani gniewu, ani dąsania, tylko pozwólcie, że żadnych stosunków mieć nie mogę i nie chcę z rodziną pańską. Ja, jak wy mówiliście nieraz, jestem sie-