Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie z przygody, ale wcale nie pragnął, ażeby się skończyła... nie chciał się rozstać z powieścią fantastyczną, którą rozpoczął jako młody szaleniec, a kończył niemal jak poeta.
Zbigniewa na noszach powoli, przy dozorze Lenory przeniesiono do przygotowanej chaty, Sandor ofiarował się czuwać przy nim. Drugą obok zajęła dla siebie Zara. Chirurg zamówiony co dzień miał do opatrywania ran przyjeżdżać. Nie zbywało też na dozorze czułym, bo Lenora nie wahała się z odwagą czystego serca całe niemal dnie przy chorym w towarzystwie nieodstępnego Sandora przepędzać.
Tu dopiero mógł się Sandor przekonać, że ta, której ukształcenie zdawało mu się zrazu błyskotliwym pozorem, była w istocie jedną z tych rzadkich, wybranych niewiast, stworzonych na udręczenie człowieka, bo po nich inne wszystkie wydają się ułomnymi i niedołężnymi. Każdego dnia odkrywał w niej nowy promień, nową jasność, talent nowy lub cnotę.
Wszystko to wytryskało tak z samej natury jej, tak było nacechowane prawdą, że gdy najczęściej przedłużone obcowanie z innymi rozczarowywa i ostudza, bo odkrywa, co było pożyczanym i fałszywym, tu każdy dzień uwielbienie powiększał. Z boleścią wyznać przed sobą musiał wychowaniec Wiednia i Paryża, że ani nauką, ani pracą nie dościgał jej i często za nią dolecieć na wyżyny nie zdołał.
W dzień niedzielny przy nieszporach, choć z wielkim wstrętem i obawą księdza plebana, Lenora wprosiła się na chór do organu, który jakimś szczęściem, mimo skromnych rozmiarów, jeszcze był strojny.
Jakież było podziwienie i księdza, i organisty, i słuchaczów, gdy z tego umęczonego instrumentu, który pod ręką niewprawną swego władcy wydawał niesforne akordy, popłynęła rzeka tonów czystych, harmonij-