Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzysz jej, w którym się domyślał — któż wie — męża? kochanka? — przybił biednego. Wielkimi oczyma patrzył, nie mogąc się słowem odezwać.
— Panie Zbigniewie, czyś mnie nie poznał?
— A, pani! — zawołał słabym głosem ranny — czyżby to być mogło? Alem się widzieć nie spodziewał, w oczach mi się zaćmiło, nie dowierzałem im.
Lenora, zapomniawszy o towarzyszu, weszła na ganek pośpiesznie i poufale siadła przy nim na ławce, wpatrując się w tę twarz, na której malowało się tak dobitnie cierpienie — męczeństwo, które on poniósł dla niej.
Łzy zakręciły się w jej oczach.
— Zacny, poczciwy, dobry przyjacielu mój! powinnabym ręce twe ucałować... tyś o mało życia nie postradał dla mnie — zawołała — ja wiem wszystko... ja przyszłam ci na kolanach podziękować.
Zbigniew się uśmiechnął nieco rozpromieniony, ale wejrzenie padło na urodziwego Węgra i spytał oczyma Lenory — kto by on był. Odgadła myśl jego i skinęła na niewolnika.
— Hrabio Sandor, podaj rękę temu bratu memu po niedoli, powinniście być przyjaciółmi, bo oba serca macie szlachetne. A ty, Zbigniewie, powiedz mu moją historię prawdziwą, całą, bom na czole jego wyczytała niedowiarstwa cień, a nie chcę, by mnie posądzał. Hrabio Sandor, pytaj go. Mnie pozwólcie wejść do plebanii i podziękować gospodarzowi.
Węgier zmierzył oczyma tego, którego za przeciwnika swego, za współzawodnika uważał.
— Mów pan — rzekł — nie jestem nieufny, ale żądny jestem wiedzieć dziwne przygody tej kobiety, którą miałem szczęście wydrzeć z rąk brudnych.
— Wszakże ona sama wszyskto wam już powiedzieć musiała — rzekł podnosząc głowę Zbigniew —