Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nił się mocno i począł go zaklinać na wszystko w świecie, ażeby z tego wypadku nie wysnuwano żadnej sprawy. Pod pieczęcią największej tajemnicy wyznał on proboszczowi jeśli nie całą prawdę, to jakąś jej cząstkę, która przygodę mniej więcej tłumaczyć mogła. Przyznawał się, iż gonił za bandą Cyganów, ujęty wdziękami córki starego Dżęgi, że to ściganie ich rozjątrzyło na niego i ostatecznie po kłótni, do której on dał przyczynę, został tak okropnie pobity. Proboszczowi dało to wcale nieszczególne wyobrażenie o młodym człowieku, w takich stosunkach z Cyganami zostającym. Wiele rzeczy nie rozumiał, wiele znajdował ciemnymi, ale chorego, póki potrzebował spokoju, drażnić nie chciał.
Rzecz w istocie miała się wcale inaczej. Prawdą tylko było, że Zbigniew szedł w ślady Dżęgi, że parę razy się prawie z jego gromadką zetknął, ale Lenory ani starego nie widział. Cyganie mieli swych szpiegów i powody do tego, by ich śledzenie i pogoń nie niepokoiły. Dowiedziawszy się o młodym człowieku, który włóczył się za nimi, dopytywał, śledził, domyślając się w nim pewno jakiegoś donosiciela, szpiega czy urzędnika, nasadzili nań kilku silnych drabów i wprowadzonego w pustą dolinę, niemal na śmierć pobili... za trupa już rzuciwszy, po odarciu z tego, co miał przy sobie. Zbigniew dlatego nie wyjawiał całej prawdy, iż się lękał ścigania Dżęgi i tym samym Lenory, która z nim razem w ręce sprawiedliwości wpaść mogła. Pomimo to posądzenie na bandę było powszechne, urząd natychmiast w ślad za nią wyprawił, ale się dowiedziano, że już przebrać się na Węgry potrafiła.
Owocem całej podróży Zbigniewa, który Lenorę pragnął ratować, było, że omal życia nie stracił.