Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w których Lenora nie mogła przejść niepostrzeżona, acz — jak domyślał się Hurda, mrugając oczyma — przebrać się pewnie musiała idąc za ojcem.
Wskazówka niewielkiej była wartości, Cygan dawszy ją uśmiechał się i siedział, jak gdyby jeszcze co miał na sprzedaż. Wyciągnął jeszcze białego, jak zwał rubla, z kieszeni Zbigniewa, i dopiero wypiwszy miodu przyznał się szczerze, że Dżęgę, idącego z córką, widział na Pradze.
— Hej! ładnać to Cyganka! — śmiejąc się dodał stary — ja bym się sam z nią ożenił, ja jej to mówiłem, ale harda, ani przystępu. A tobie, paniczyku, chyba że głowa świerzbi na karku, inaczej za nimi bym iść nie życzył. Cygany jej nie puszczą, kiedy ojciec odebrał ją, musi pójść za naszego chłopca... i wy jej już mieć nie będziecie.
Wzdrygnął się na tę myśl Zbigniew i nic nie odpowiedziawszy wstał zza stołu. Którędy poszli — nie chciał, czy nie umiał mu powiedzieć Hurda, zapewniał tylko, iż konia i wóz kupić mieli i że Dżęga starą Cyganicę wziął do posługi i twardej roboty, aby córki nie męczyć.
Klapnął go po ramieniu napity Cygan na odchodnym, popatrzył w oczy i dodał:
— Darmo, paneńku, buty zedrzecie, ja wam mówię, darmo... stary Dżęga mądrzejszy od was. Albo on ją swojemu zaślubi, albo na Węgry zawiezie i jakiemu grafowi sprzeda, wszak to jego krew. A co jej złego będzie, jak bogaty pan weźmie na zamek i ojcu dobrze za nią zapłaci? — Machnął ręką. — Żebym ja taką córkę miał, dalipan bym nie co zrobił innego. Dla Cygana to już za delikatne, bo jakby raz i drugi kijem wyłomotał, to by kości połamał; dziecka na plecach nie dźwignie, zimna nie zniesie, zdechłego mię-