Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anna wydała się Tymlowi przynajmniej oryginalną, Michał czemś anormalnem, i dzikością przestraszającem. — Gada co myśli! wszystko co mu przyjdzie do głowy! zawołał w duchu anglik. Shoking! — Dziecko! szalony! może się to ukształcić, jeśli nas słuchać będą, ale potrzeba rozpocząć na nowo ich wychowanie.
Po sumaryjnem śniadaniu podanem na tacach ogromnych z wielką prozopopeją, wnoszonem i wynoszonem uroczyście, a skąpem co do treści i niezbyt wykwintnem, choć pozornie jakoś tak urządzonem, że nie wiedzieć do czego się było wziąść, gdyż wszystko miało fizjognomją nową i obcą, począwszy od masła aż do chleba — sama pani Demborowa odprawiła dzieci do dwóch pokoików połączonych salonikiem wspólnym, przeznaczonych dla nich na mieszkanie.
Tu nareszcie po godzinie ciężkiego przymusu odetchnąć mogli swobodniej, a Anna widząc sposępniałą twarz brata, pospieszyła przybiedz doń z pociechą, gdy zostali sam na sam.
Michał z opuszczonemi rękami siedział bezwładny w krześle, jak by go coś przybiło i odebrało mu resztę energji i życia.
Z za łez kręcących się pod powieką rozśmiała mu się Anna.
— A! nie nasz to świat, rzekł powoli artysta z westchnieniem głębokiem, nie pogodzimy się my z nim nigdy, nie potrafimy z nim wytrwać, nie ma dla piersi czem odetchnąć... to coś okropnego... Uważałaś ciotkę, wuja, Emilję i Tymoleona... jakim nas przyjęli chłodem?
— To pozór, kochany bracie, serca ich poczciwe, obyczaj tylko inny.
— Mówisz dla pociechy mojej, w co sama nie wierzysz Anno... zabiło ci serce do Emilji, to ładny obrazek... a Tymlo... jakiś straszliwy anglik, a wuj... a! uciekajmy ztąd, uciekajmy!
— Nie, drogi Michale — nie, potrzeba wytrwać... nauczymy się przecie czegoś, nie wszystko to może tak dziwne i złe jak się nam na oko wydaje... zyskamy coś w zbliżeniu do nich. Tobie artyście brak tu żywiołu,