Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
170

nemi słowy, językiem jaki tylko w marzeniach i xiążkach czytała. Nie widziała w tém występku Anna, postępowanie męża, jego własne nauki, uniewinniały ją. Zresztą któż iéj nie przebaczy, kto nie pojmie jak konieczném było poddanie się temu uczuciu tak nowemu, tak ciekawemu, tak niespodzianie przychodzącemu?
Ordęga jak na pierwszego kochanka kobiéta która nieznała miłości, tylko z opowiadania, był właśnie najstosowniejszy; to co w innych okolicznościach zdawałoby się w nim śmieszném i przesadzoném, tu dowodziło tylko szczerości i zapału. Jego postawa, twarz, mowa, noszące cechy jakiejś rycerskiéj ślachetności, musiały się podobać Annie, przywykłéj do szyderskiego, zimnego spójrzenia i wyżółkłéj twarzy egoisty. Oddana sama sobie, bez rady, bez przyjaciółki, bez najmniejszego doświadczenia, Anna przyjęła tę miłość, jak dzieci cukierki, z nietajną roskoszą, z widoczną radością. Jeśli zdarzało jéj się pomyśleć o przyszłości, odganiała od siebie natrętne przeczucia, roiła najdziwaczniejsze plany, żeby się przy jednéj życia pociesze utrzymać. Jedném słowem łatwiéj, niżeli się mógł spodziewać zrażony nie-