Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
136




XI.

Na kominie palił się ogień trzaskący, okna pozapuszczane już były sztorami, świec jeszcze niedano, a Pan Mateusz, rozciągniony na szezlągu palił fajkę spokojnie. W drugim pokoju słychać było cichy chód kobiécy, chód ostrożny, bojaźliwy, pokorny; bo i chód bywa oznaką uczuć lub charakterów, dla tych co się nad nim zastanawiać zechcą. W całym domu panowała ta posłuszna spokojność, która znamionuje przytomność surowego pana, wszyscy chodzili na palcach, mówili cicho, drzwi zamykali ostróżnie.
— Cóż tam Pani tak duma? zapytał Mateusz żony, czy niewolnoby wiedzieć?
— Czego chcesz? odezwała się żona z cicha pokazując się we drzwiach drugiego pokoju.
— Chciałbym wiedzieć, jeśli wolno, nad