Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
116

zaś usiłował zabić w niéj wszelki wstyd, wszystkie złudzenia, wszelką wiarę w cnotę, starając się pokazać, że ludzie są zawsze interessowani, że wszyscy są tacy jak on. Nie zważając na to, że ją tém kaleczył najdotkliwiéj na wszystkich nadziejach, obnażał przed nią złą stronę świata, najgorszą stronę swoją i otaczających ludzi, pokazywał jéj egoizm we wszystkich czynnościach, obłudę co krok, pracował nad jéj zepsuciem gorliwiéj, niż inni nad ukształceniem pracują. W tych szyderskich jego uwagach, których ona zmuszona była słuchać, wyprowadzał po jednemu wszystkie wiary poetyczne, niewinne, dziecięce, oglądał je z urąganiem, rozbierał, analizował, podstawiał pod nie kontrasta i niszczył urok najsłodszy życia; dowodząc, że złe jest prawdą, a cnota fałszem.
Kiedy się ona ze łzami oburzała, on z uśmiechem nastawał, nasycając się jéj niewinnością walczącą z ziarnem złego rzuconém w czystą jéj duszę. Tym sposobem nagle przedstawił jéj Mateusz odwrótną stronę znajomego świata, czarną, plugawą, paskudną jak on sam był; kazał jéj wierzyć, że czysta i piękna strona życia istnieje tylko w wyobraźni i jest ułudą.