Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pierwszy raz w życiu wieśniak używał tego rodzaju przejażdżki na ludzkich barkach i dosyć mu się ona śmieszną wydała. Rad był, że nie darmo cały Boży dzień przespacerował. Franz lektykarz uśmiechający się i nader nadskakujący człeczek, dał słowo Wereszczace, iż przyjdzie z raportem, a — jeśli potrzeba — owego pana krok w krok niepostrzeżony śledzić będzie, i nikomu słowa o tém nie powié.
Do domu powróciwszy pan Wojski, nie zastał towarzysza, gdyż Piotr też znudzony siedzeniem i czekaniem o mroku z domu wyszedł, aby powietrzem odetchnąć i niepokój swój gwałtowniejszym ruchem uśmierzyć. Człowiek znękany, niecierpliwy czuje pewną ulgę, gdy może się poruszać, gdy się łudzi, że jest czynnym. Niepodobało się to Wereszczace, lękał się bowiem, aby Wit gdzie Piotra nie spostrzegł i nie poznał, ale ścierpiał to, czekając powrotu. Od drążnika wieści nie można się było prędzéj spodziewać jak nazajutrz.
Około godziny dziesiątéj wieczorem powrócił Piotr zmęczony, chory, smutny, lecz z przekonaniem, iż doszedł mieszkania Wita, którego widział zdala na ulicy Wilsdrufer, wchodzącego do zajezdnego domu. Śledzić go tam jednak sam nie śmiał.
Nazajutrz wcześnie zapukano do drzwi, Wereszczaka je otworzył i Franz wszedł z dosyć rozpromienioną twarzą. Nie stracił on czasu i dośledził, że ów Polak mieszkał w istocie w gospodzie, do któréj wchodzącym widział go Piotr, ale po kilka razy na