Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwiały, sił nie miała, głowa się zawracała, ćmiło w oczach. Usiadła więc znowu, czekając na powóz, który wkrótce nadjechał. Nieco opodal stał ów mieszczanin z furą i spoglądając na czułe przyjęcie wojewodzinéj, na te uściski, w głowę zachodził, kogo tu przywiózł tak pożądanego. Cała okolica znała staruszkę, wiedział i on, że to była pani zamku, a że miał przekonanie, że wiózł sługę, nie pojmował, jak taka wielka pani tyle dla niéj czułości okazywać może.
W zamku coś się znać domyślano z opowiadań przybyłego kamerdynera, który pewnym nie był, ale mu się zdało, że poznał Maryę. Wszyscy więc, co ją tu pamiętali, których była niegdyś ulubienicą, starsza służba wojewodzinéj wybiegła na ganki i dziedzińce. Okrzykami podziwienia i radości, przywitano wysiadającą, kobiety porwały Urszulkę na ręce, drudzy cisnęli się do kolan nieszczęśliwéj, i spoglądając na twarz wybladłą, na przez pół siwe jéj włosy płakali. Wszystko to wtoczyło się za przybyłą do pałacu, a sama wojewodzina traciła głowę, ocierała łzy i ściskała kogo spotkała, wydając tak sprzeczne rozkazy, że ich spełnić nie było podobna.
Stara Wawrzyńska, która jeszcze Maryę na ręku nosiła, pierwsza odzyskała przytomność i pomiarkowała, że pokój i odpoczynek, były pierwszą potrzebą dla zbolałéj kobiety. Zaprowadzono więc ją do mieszkania obok wojewodzinéj, a Wawrzyńska