Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do ogrodu, w wąwozie blizkim stał już ukryty wóz i człowiek pewny, który wziął na siebie odwiezienie nas do Wrocławia. Dla oszukania tych coby nas ścigać chcieli, dwie chusteczki, moją i Urszulki, rzucono na brzeg rzeki. Niewygodnym wózkiem, w ciągłéj obawie pogoni, napaści, rozboju, kradzieży, po drogach okropnych dostałyśmy się do Wrocławia, gdzie mimo strachu, musiałam tydzień odleżéć, abym ja i Urszulka sił na dalszą podróż nabrała. Z kupcem z Wrocławia tak samo, kryjąc twarz, lękając się, aby na wielkich drogach Wit nas nie szukał, dobiłyśmy się do Warszawy. Tu już zabrakło mi wszystkiego, ostatni pierścionek sprzedałam we Wrocławiu, a dniem przed przyjazdem do Warszawy, Urszulka miała trochę mléka i bułki kawałek, ja nic. W Warszawie przypomniałam sobie imiona kupców znanych z korespondencyj, kilku osób co w naszym domu bywały, ale tych nie zastałam, a kupcy, którzy mnie nie widzieli nigdy, pod ubogą suknią biednéj kobiety, wynędznionéj, przelękłéj, nie mogli poznać dziedziczki Bożéj Woli i siostrzenicy waszéj. Wzięto mnie za awanturnicę przybierającą cudze nazwisko. Nie wiem już co by się ze mną stało, byłam prawie zmuszoną o żebranym chlebie iść pieszo, ale mnie strach o dziecię przejmował, choć Urszulka wytrzymywała wszystko z cierpliwością anielską.
To mówiąc, pocałowała ją w czoło, dziecko przytuliło się do niéj, a wojewodzina uścisnęła je obie.