Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chciał odemnie trucizny, mówił Piotr i za tę cenę niby mi przyrzekał znowu, że odkryje gdzie są i da środek ocalenia. Zrozumiéć go nie było podobna.
— Nie! zawołał Wereszczaka, umrzeć w przeciągu tego czasu, i tak, by o tém nie było wieści ni słychu, nie mogły. On je skrył i przez złość wyjawić nie chciał gdzie są, ale my je wyszukać musimy.
Niedowierzająco Piotr głową potrząsł tylko.
— Tak, dodał po chwili Wereszczaka, ja mam w duszy tę pewność, że one żyją, że są nawet niedaleko nas może i że wynaleźć je, moja rzecz! Wam panie Pietrze, rzekł, nie można się do tego rwać, bo gdybyś niespodzianie zjawił się przed żoną, wiesz, że i radość zabija. Spuść się na mnie.
Rozśmiał się smutnie Wereszczaka, spoglądając w zwierciadełko weneckie wiszące w mieszkaniu.
— Nie najlepiéj po kuchni Königsteinskiéj pani Wulfowéj wyglądam, ale mam taką naturę, że prędko chudnę i szybko do sił powracam.
— Ja, rzekł kasztelan wzdychając, służyłbym wam téż z duszy i serca, ale dalipan na nic się nie przydam, boli mnie to, ale jakbym ja drugim radził, kiedy sobie nie umiem!
Zaledwie wypocząwszy, Wojski natychmiast ruszył w miasto, aby od pozostałych ludzi rotmistrza wiadomości zasięgnąć, czyliby o pani saméj od nieboszczyka co nie słyszeli. Zszedł się tu właśnie z urzędem, który opieczętowywał pozostałości, a służ-