Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piotr pozostał w korytarzu sam, wszyscy pobiegli do celi Wita, wzbroniono mu krok postąpić daléj. Myśl straszliwa, że Wit mógł przekupiwszy straże ujść z więzienia, przebiegła mu przez głowę; przeraził się tém, że zbiegły, jeśli Marya była żywą, mógł mścić się prześladowania za zbrodnię, na niéj i na dziecku.
Oparł się o mur, czując, że go siły wyczerpane opuszczają, ale w tejże chwili przeciwległe drzwi więzienia otwarły się szeroko i ujrzał na posadzce więziennéj leżące ciało. Poskoczył ku wychodzącym.
— Umarł, rzekł mu sędzia, umarł, ale to nie może być by skończył naturalną śmiercią. Śledztwo najściślejsze wytoczone być musi. Ciało jest sine i nabrzmiałe, wszystkie ślady otrucia.
Niemy, stał Piotr słuchając i łamiąc ręce. Sędzia odciągnął go na bok, usiłując pocieszyć, uspokoić i sam siebie razem wytłómaczyć.
— Pan wié zapewne, on tu miał wpływy i stosunki na dworze, rzekł, ja tę całą historyę znam. Stróże nie mogli się znać oprzeć osobom wysoko stojącym, które go odwiedzały.
— Jakto? odwiedzał go kto?
Sędzia się zmięszał.
— Nie wiem, domyślam się, posądzam, dodał, próbowano bowiem przezemnie uzyskać pozwolenie, ale ja odmówiłem. Mogęż zaręczyć za stróżów?
Ruszył ramionami.