Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jaźń została zawartą. Widząc, że Wereszczaka obrzydliwie się nudzi, Wulf przyniósł mu starą Biblię niemiecką bez początku i końca, wyczytaną mocno, ale w środku jeszcze nie zbyt poszarpaną. Wojski popatrzał na nią, pokiwał głową, słowo Boże w języku którego nie lubił, zdawało mu się sprofanowaniem, odsunął księgę i podziękował. Zobaczył téż sam gdzieś nazwisko Lutra, które go oparzyło.
Innego dnia Wulf mu przyniósł wiązankę kwiatków i położył na stole. Tę Wereszczaka pochwycił chciwie bardzo, uśmiechnął się do niéj, zapłacił za nią, bo mu jego lasy, pola, ogród i swobodę wiejską przypominały, niektóre z nich nawet były dobre, stara znajome. Zapach płynął od nich uroczy, śmiały się biednemu myśliwcowi, gdy je do ust przyciskał. Dnie za dniami płynęły jednostajnie, cicho, głucho, a szereg wypisanych na ścianie przedłużał się, przeciągał, a od zbawczyni owéj, ani słowa. Wereszczaka posmutniał! On, jak on! ale staruszka matka! ale biedny Piotr, i ta Marya, nieszczęśliwa ofiara? co się tam z niemi wszystkiemi działo? — myśléć nie mógł. Czasem zapłakał, choć się łez wstydził. Klucznik był człek dobry, nieubłagany tylko gdy szło o to, co przepisami więziennemi dozwolone nie było, naówczas milkł i uchodził. Postrzegł wszakże Wereszczaka, iż na nim złoto czyniło wrażenie wielkie, prawie nie przeparte. Drugiego tygodnia, wypruł siedząc w oknie, kilka dukatów błyszczących, które w łosiowéj skórze chodząc, na-