Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówić i radzić nam potrzeba. Dziś ja, doprawdy, duszę ukołysać muszę modlitwą, nim potrafię przytomna, chłodno mówić z tobą. Poznał cię kto?
— Nikt! wasze to serce tylko mogło w zmienionym człowieku poznać wierne dziecko swoje. Któżby się we mnie schorzałym, zestarzałym, dawnego Piotra domyślał?
— Dobrze więc; idź, spocznij... nocuj... nabierz sił; ja z tobą dziś mówić nie mogę — drżę cała... Modlić się muszę, muszę z radości wypłakać.
— Z radości? — spytał zdziwionym głosem Piotr.
— Tak, mój Piotrze; choć ból się z nią mięsza — dodała — widziéć na świecie żywych tego, kogo się już spodziewało nie ujrzéć, aż na innym, jest zawsze szczęściem; a niedole ludzkie... wszak na wszystkie niemal czas przynosi lekarstwo.
— A! są, są, na które tylko śmierć jest lekiem! — westchnął Piotr.
— Przychodzisz tu wprost? Byłeś już gdzie? słyszałeś o czém? — spytała niespokojnie wojewodzina.
Piotr milczał długo.
— Tak, pani — rzekł — byłem już wszędzie — i wiem cały ogrom nieszczęścia mojego. Ukrywałem się tam dni kilka, widziałem oczyma własnemi, co się dzieje w splugawionym domu moim; uszedłem ztamtąd, szukając rady i przytułku.
Zamilkł chwilę, jakby mu tchu zabrakło w piersi, a potém mówił znowu powoli: