Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obronie, należało otwarcie stanąć Piotrowi przed sądem i nie oglądając się na imię i rodzinę, wytoczyć sprawę na trybunał, aby bratobójcę i niewdzięcznika skazano, na co zasłużył.
Piotr wszakże opierał się temu mocno. Rzecz pozostała w zawieszeniu. Z Bożéj Woli dopiero w parę dni przyszła wiadomość, iż tam od wyjazdu państwa nic o nich nie wiedziano, ale zarazem przywieziono opis tego gwałtownego porwania Maryi, która wyjeżdżać nie chciała i mnóstwo szczegółów świadczących, iż nieszczęśliwa zmuszoną została do podróży, która dla niéj była wstrętliwą i straszną. Nadjechała owa wygnana Basia, która odchorowawszy pieszą ucieczkę, zatrzymała się była jakiś czas u familii, a teraz chroniła się pod opiekę wojewodzinéj. Z tego, co ona o życiu Maryi mówiła, wmieść było łatwo, jak ono coraz było nieznośniejszém, a po ucieczce z domu nawet niebezpieczeństwo życiu jéj grozić mogło. Napróżno chciano część tych szczegółów utaić przed Piotrem, dowiadywał się ich codzień, a wreszcie los żony zmusił go do postanowienia ratowania nieszczęśliwéj, choćby z ofiarą imienia i ogłoszeniem całéj sprawy. Czekał tylko wieści, coby się z Witem stało. Wysłano na zwiady ludzi, pojechał Kulesz i kilku innych, którym zaufać było można.
Całemi dniami czekając na wiadomości Piotr, albo w gabinecie wojewodznéj przesiadywał, lub chodził sam po ogrodzie. Jednego wieczora nareszcie