Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wały wielką część twarzy. Wszystko w nim stosowało się do rozmiarów ogólnych budowy i nikt może tak ogromnych, sterczących uszów, siwemi włosami pokrytych nie widział nigdy, jak u niego. Nosił się po niemiecku, chociaż teraz byłby mógł już się nie ubierać, bo go z łóżka do krzesła prowadzono, z krzesłem taczano po pokojach, a gdy o lasce przejść się zażądał, dwóch hajduków trzymać go musieli pod ramiona. Ten stan obezwładnienia nie przeszkadzał mu wzdychać do pięknych Saksonek niegdyś znanych i kochanych, spijać się codzień i udawać jeszcze rycerza.
Rotmistrz był u tego dziwaka parę razy we Szwalbburgu, czyli dawniéj Borszczówce, kochali się bardzo. Przyszło mu tedy na myśl żonę pod strażą Niemców na zameczku tym zostawić na dni parę, a samemu dobiedz do Bożéj Woli. Borszczówka miała tę dobrą stronę, iż tam nie wiele szlachty bywało, nie łatwo się kto mógł domyśléć pobytu i dostać, a w ostateczności ów Ritter ze swemi powierzoną sobie piękność byłby ochronił. Rzucił się tedy rotmistrz w lewo z gościńca i sam mało co powozy wyprzedziwszy, przybył do Szwalbburga. Obyczaje tutejsze stosowały się we wszystkiém do zégarów; Wit nadjechał około obiadu. W tak zwanéj sali srebrnéj, stary Szwalbiński siedział już wtoczony z krzesłem, otoczony swoim niemieckim dworem. Stara ochmistrzyni wystrojona, w rogówce, w upudrowanéj fryzurze, w trzewikach na korkach, wybielona i uróżowana