Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



II.

Upłynął lat dziesiątek... W lat dziesięć, mój Boże, co się to stać i odstać może! Ile ludzi odpoczywać idzie, a ilu trudzić się na świat przychodzi! Jak się zmieniają serca i twarze, myśli i uczucia?!
A czasem — lat takich dziesięć w cichym kątku przeleci i prawie ich niema znaku. Żyje się tu powoli — dłużej... na twarzach nie depczą ścieżek dni, co ciężko idą, łzy rowów na licach nie kopią — śmiech warg nie wykrzywia, i po latach dziesięciu zastajesz tych samych zasuszonych ludzi... jak byli.
Nie zupełnie jednak można to było powiedzieć o Borusławicach. Tu wiele zostało i wiele się też odmieniło.
Najprzód ks. Paczura, prawda, że trochę więcej suwał nogami, że mu gdzieniegdzie włos się srebrzył jaśniej, że gdy brewiarz w ręce brał, odrobinę mu się trzęsły — a jednak do chorych na wózku jeździł jak dawniej — pełnił swe obowiązki, nie zwalniając się z nich i wikarego nie trzymał. Z otoczenia jego, nieznośny Matłachiewicz wyniósł się od lat kilku do Lublina, gdzie roku nie wybywszy, chciał nazad powrócić do Borusławic — ale tu już miejsce jego zajmował niejaki Drujewicz, który głosu wprawdzie tak dobrego nie miał, lecz na organach grał lepiej i pokorny był a spokojny. Tyle tylko, że nadto spać lubił. Mamert kulawy zawsze królował w zakrystji, Magdalena skurczona, bo cierpiała na krzyże, chodziła jak przed-