Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ziarnem. Wydarło się kosztownie kawał pola z pod lasu, wykarczowało, wypaliło, posiało len albo proso, — ale czy one zapłacą robotnika?
Z końmi też jest czem się zatroskać, żeby tego parobcy nie pomarnowali, — z bydłem, aby się przezimowało, — z owcą, aby motylicy na moczarach nie dostała; naostatek z domową czeladzią, aby się ani do zbytku kłóciła, ani nadto nie kochała.
Wicek, biorąc to wszystko do serca, zrobiwszy sobie z tego cel życia, nie miał i chwili odpoczynku... Zmęczony, potem spał jak kłoda, a obudziwszy się, musiał lecieć, bo tam już zawsze coś czekało na niego. Zimą — ba! była staroświecka gorzelenka, śmierdząca, na której wódkę brzydką pędzono, i przy niej szopka, gdzie stały woliki domowe, które sprzedawano, gdy potłuściały, z zarobkiem. Trzeba więc było wstać do zacieru, wstać do rozdawania brahy, dopilnować, aby gdzie parobcy ognia nie zapuścili... a gdy z blaszanej rurki zardzewiałej poczęła kapać śmierdząca siwucha, by jej zbyt nie podstawiano półkwaterków defraudowanych.
Nie miał czasu Wicek próżnować, choć się zawsze kochał; w tej pracy utył tawet jak prosty parobek. Brat, który do lasu prawda jeździł, ale i na pokojach czasu wiele tracił, i był więcej do ludzi, miał Wickowi za złe, że tak się zakopał, zardzewiał, a od gospodarstwa nawet ruszać się nie chciał.
Ledwie raz w rok się wybrał z tenutą do starosty, a najwięcej dwa do stryja, któremu z leśnych produktów coś do spiżarni przywiózł: to rydzów faseczkę, to miodu trochę, to serków, to masła... a nawet kaszy jaglanej, gdy się pięknie udała...
Skutkiem tej pracowitości i bardzo skromnego życia, Wicek ani się opatrzył, jak najuczciwiej w ciągu tych lat, znacznego się dorobił kapitaliku. Dziwiło go to samego i pytał się siebie czasem — na co mu się to przydać może? Odpowiedzieć było trudno — ale szło, więc szło i bez myśli się ciułało. — Niech to sobie będzie...