Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale bo, chodźcież — wołał kuternoga — wódka słodka a tęga... powietrze wilgotne...
— Wiecie co, dobrodzieju — odparł Hruzda — kiedyście już na mnie tak łaskawi, o trzy kroki ztąd owies zsypię i przybiegnę, bo by mi go kto jeszcze z wozu gotów ściągnąć.
— A no — ja tu na was poczekam...
Stało się jak chciał Hruzda, który owies oddawczy, spokojny powrócił. Weszli do szynku pełnego a gwarnego, jak to zwykle bywa w dzień targowy. W jednym końcu grał góral na kozie, w drugim cygan brzękał na drumli, ludu ścisk był wielki, zapijali litkup jedni, drudzy się spotkawszy częstowali... Ci, co zaczęli zawczasu, już śpiewali, młodych kilku parobczaków nie mogąc tańcować, bo nie było ani gdzie ani z kim, tupali nogami w pośrodku izby. A tłok był około szynkowni, że kieliszków szynkarz nastarczyć nie mógł. Na znak jednak kuternogi natychmiast zjawiła się butelka i znalazło miejsce... napili się po kieliszku... Staremu wódka smakowała jak nektar, plasnął językiem... Kieliszek był na oko niby pokaźny, z zielonego szkła, gruby i trzymał tyle, co dobry naparstek... Mruknął kuternoga.
— Po drugim! a no cóż? po drugim, takich dwa ledwie za jeden stało... a Hruzda do pół kwaterka był nawykły...
Przysiedli w kącie na ławie... Cóż tam, urodzaj? jak? — A no, niezgorzej... — Chwalić Boga... Chłopca wam pewnie jednak żal?... — Co prawda to prawda, była pomoc w gospodarce... Bał się mnie jucha i pracował, bo co moja baba, to go na nic psuła... No! już i matka lepiej niepotrafi rodzona...
— I jakże by też ona uspokoiła się nie wiedząc o nim! — dodał kuternoga...
Zaśmiał się Hruzda szeroko...
Wypili po trzecim kieliszku...
— Ona wie? — spytał szlachcic.
— A juścić! a juścić! — potakując szepnął stary —